Archiwum grudzień 2019


Znowu świat się zawalił...
20 grudnia 2019, 14:08

Gdy myślałam, że już wsystko idzie w dobrą stronę, zaczełam wierzyć, że wszystko wróci do normalności; znowu się zawiodłam. Okazuje się, że potrzebuję radioterapii. Nie wiem jeszcze czy się podejmę kolejnej części leczenia i czy będzie coś dalej. Podczas robienia maski zdenerwowalam się strasznie po raz kolejny czuję, że jest coś ukrywane przede mną. Wykrzyczałam lekarce to co mi leży na sercu. Ona stwierdziła, że nie potrzebnie się buntuje, ale to nie jest bunt! To lęk nikt mnie nie rozumie jak się boję. Czego? Wszystkiego: kolejnych badań, etapów leczenia, reakcji ludzi, bólu, powikłań, tego, że nie wróce już do normalności.    


Wiem za to, że mam wspaniałych przyjaciół na których zawsze mogę liczyć. Są przy mnie, wspierają mnie, a przede wszystkim akceptują. W czasie mojej choroby pokazali mi wielokrotnie jak im na mnie zależy, każde spotkanie daje mi tyle radości. 

4 cykle
12 grudnia 2019, 22:39

Jestem już po 4 cyklach chemii. Każdy znosiłam inaczej i nie chodzi mi tylko o skutki uboczne, ale też o psychikę.

Pamiętam jakby dziś, ostatatni tydzień sierpnia. Osoby w moim wieku urządzają imprezy z okazji końca wakacji, a ja? Patrzę jak kropelka po kropalce leci "trucizna" do mojej żyły.  Siedzę w niepewności i czekam jak się coś będzie "działo". Po tygodniu miałam straszne bóle żołądka do takiego stopnia, że się wiłam z bólu. Po drugiej Doxorubicynie zaczęło się najgorsze.  Zaczeły wypadać mi włosy, całymi garściami. Nie mogłam nad tym zapanować w żaden sposób. Po dwóch dniach zdecydowałam się znacznie skrócić włosy. Przeżylam to strasznie. Patrzyłam w lustro i już wtedy nie płakałam tylko wyłam. Nie każdy mnie rozumiał. Niektórzy mówią, że przesadzam, ale włosy były dla mnie ważne. W ciągu nie całego tygodnia stałam się całkiem łysa. Myślałam, że stanie się to dużo wolniej. 

Drugi cykl minął trochę lepiej pod względem psychiczny. Chociaż winkrystyna tym pokazała jak umie dokuczyć. Bóle kostne były nie do wytrzymania, a jednak mimo wielu przelanych łez przetrwałam. 

Trzeci jak i czwarty cykl przetrwałam bez większych powikłań, ale dowiedziałam się czegoś co szybko zmieniło mój dobry nastrój "Guz jest za bardzo aktywny, jest potrzebna radioterapia". Ta wiadomość obcieła mi skrzydła, zaczełam myśleć o najgorszym. Czy tak naprawdę to się kiedyś skończy? Czy do końca życia będę "tą dziewczynką z rakiem"? Od stycznia zaczynam radioterapię. Co dalej? Sama nie wiem. Chyba nikt tego nie wie.

 

Pozwoliłam zabrać mu już prawie pół roku normalnego życia, włosy i radość z życia, ale nie pozwolę mu zabrać życia!

Diagnoza
06 grudnia 2019, 10:15

Pod koniec sierpnia przyszły wyniki. Diagnoza Chłoniak Hodkinga (Ziarnica Złośliwa) IIA. Serce zaczęło bić mi szybciej. Niby wiedziałam, a jednak gdzieś w środku nadal myślałam, że to sen (koszmar). Jeszcze w sierpniu zaczęłam pierwszycykl chemioterapii i pierwsze dawki sterydów. Bałam się strasznie jak zniosę pierwsze dawki tej "trucizny". Byłam załamana. Czym? Tym, że stracę włosy niedługo, przytyje (przez sterydy), leczenie nie pomoże albo zrobi ze mnie trędowatą. Moje życie zmieniło się o 360 stopni. Nigdy nie pomyślałam, że wszystko się tak zmieni w ciągu niecałego miesiąca. 

Jak to się zaczęło?
06 grudnia 2019, 00:06

Moje życie nigdy nie było usłane kwiatami. Zawsze coś się działo, ale nikt nie pomyślał, że zupełnie zdrowy człowiek z dnia na dzień może zmienić się w śmiertelenie chorego.

Wszystko zaczęło się jakoś w kwietniu. Robiło się ciepło, a ja któregoś dnia wyczułam "guzek" na szyji z początku myślałam, że to przeziębienie, ale po dwóch tygodniach wiedziałam, że jest coś nie tak. Wiedziałam, że nie mogę sobie chwilowo pozwolić na chorobę (muszę zaliczyć rok), a może po cichu liczyłam, że to wszystko zniknie i będzie jak dawniej. Bałam się. Czego? W tamtym momencie to już dosłownie wszystkiego, ale najbardziej wizji leczenia i tego, że ludzie znów mnie odtrącą, bo jestem "inna". Walczyłam wiele lat żeby być tu gdzie teraz jestem i nie wyobrażałam sobie żeby to wszystko stracić. Teraz wydaje mi się to dość nieodpowiedzialne, że chodziłam z tym "czymś" pół rok, ale wiem, że przez to pół roku stało się wiele wspaniałych rzeczy i zdarzeń, których nigdy nie będę żałować. Nigdy nie chciałam być dla nikogo ciężarem. Przez całe życie dawałam ludziom, a teraz widzę jak ciężko jest mi brać jaką kolwiek pomoc.

Po USG już byłam prawie pewna, ale jednak rodzice jak i lekarze próbowali wmówić mi, że to nie to. W sierpniu trafiłam pierwszy raz w życiu do szpitala, byłam przerażona. Pierwsze badania wydawały się być dobre, ale stwierdzono, że muszę trafić na oddział onkologii.

Pierwsze wejście które chyba do końca życia będę miała przed oczami. Małe niewinne dzieci, bez włosków, na ich łysych główkach odbijały się lampy z sufitu, strach w oczach, a może nie do końca rozumieli co się dzieje? Wychudzone, blade, smutne. Przecież tak nie powinno wyglądać dzieciństwo! 
Pierwszy pobyt byłam sama na sali, ale za każdym jak widziałam dzieci, byłam przerażona, że ja też tak będę wyglądać.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko: tomografia, PET, biopsja węzła, pobranie szpiku i założenie wejścia centralnego "broviac".
I czekanie na wynik to chyba było najgorsze.